Swego czasu ludzie bali się, że Reni Jusis ich znajdzie. Teraz ludzie zajmujący się fotografią powinni bać się, że ich fotografie może znaleźć ktoś o podejściu Natalii Fiedorczuk.
Powszechnie nieznana piosenkarka alternatywna Natalia Fiedorczuk postanowiła ostatnio dołączyć do mainstreamowej mody i wydać własną książkę. Z tą „własną”, to może trochę się rozpędziłem, ale o tym za chwilę.
W weekend w gazetowych Wysokich Obcasach pojawił się wywiad ze wspomnianą artystką. Zatytułowany „Koszmary do wynajęcia”, dotyczył jej nowej książki „Wynajęcie”. Książka ta, a raczej album, to zbiór fotografii przedstawiających polskie mieszkania i pokoje oferowane przez właścicieli do wynajęcia.
Cena 36 zł, prawie 250 stron, więc żartów nie ma – książka zawiera bogatą dokumentację fotograficzną. Wysiłku było sporo, bo to trzeba miejsca znaleźć, pojeździć po Polsce, zdjęcia porobić i obrobić.
Przygotowanie tych zdjęć zajęło autorce zapewne bardzo dużo czasu. Tylko, że nie.
Otóż szanowna autorka, Natalia Fiedorczuk, obmyśliła sobie, że zdjęcia hurtem zgarnie z Gumtree. Ot tak – prawy przycisk myszki, zapisz na dysku, itd. No przyznać trzeba, że metoda prosta, a i wydajność pracy wzrasta z miejsca o tysiące procent.
Nie wierzycie? A to pozwolę sobie zacytować samą autorkę, ze wspomnianego wyżej wywiadu:
Co z autorami zdjęć? To, że są anonimowi, sprawia, że mogłaś korzystałaś z ich fotek?
Zdjęcia stały się częścią kolekcji występującej w określonym kontekście. Oficjalnie wysłałam wiadomości do tych anonimowych oferentów, do których udało mi się dotrzeć przez Gumtree, z prośbą o zgodę na wykorzystanie fotografii. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tym samym zdjęcia przechodzą w ”publiczną przestrzeń internetu”.
Oczywiście wszystkie zdjęcia towarzyszące artykułowi podpisane są „(Fot. Archiwum prywatne Natalii Fiedorczuk)”.
Swoją drogą ciekawa sprawa – ludzie chcą coś wynająć, a tu okazuje się, że z żadnym z nich nie da się skutecznie skontaktować. Musieli wszyscy jakieś literówki w numerach telefonów porobić, albo coś?
Jeszcze dziś wieczorem idę przejść się ulicami miasta. Zaparkowanym samochodom będę za wycieraczki wkładał kartki, że proszę o kontakt, bo chcę sobie ten samochód zabrać. Jestem pewien, że wielu właścicieli mnie oleje, a ja tym sposobem będę mógł sobie pojeździć… bo w końcu samochody przejdą w „publiczną przestrzeń miasta”.
PS.
Byłbym zapomniał – ta fotografia przy wstępie, to oczywiście (Fot. Archiwum prywatne Natalii Fiedorczuk)! Tylko, że nie.
Jeśli zainteresował Cię się ten wpis, to poleć go swoim znajomym!